wtorek, 18 września 2012

Co dawała "służba wojskowa" albo jej brak...

 Po przeczytaniu pewnego tekstu ad. 1956 naszły mnie myśli... (straszne, ja myślę?)
Co może dać wojsko? Niestety niewiele, albo i nic... A najbardziej pozwala znienawidzić mundur... i kadrę. Co jest dziś.. nie myślałem, ale co było 20 lat temu...
Nie będę się za mocno rozpisywał, ale pamiętam swoje etapy dorastania do znienawidzenia „armii” w miarę poznawania bezsensowności jej działania...
1. szkoła podst. etos żołnierza – każdy chciał być mundurowym,
2. szkołą zawodowa, stawałem na komisję i chciałem iść do armii... zdziwienie wywołała moja „wiedza” i to że to ja chcę do danej jednostki iść...(A1) – przydział do 2 pomorskiej ;>
3. technikum, kolejna komisja, „odroczenie ze wzgl. Na naukę...” - I tu chyba nastąpił punkt zwrotny w mej „chęci”, już nie byłem tak chętnie nastawiony do służby – był to czas pierwszych „przemian” i zaczynało się otwarcie mówić o przegięciach, o Katyniu, poza tym AK to już nie była wroga „jednostka”... ale nie to zadecydowało o mojej awersji „pierwszej”.
- upośledzony młody chłopak którego przyprowadził ojciec
- chłopak mniej więcej w moim wieku po jakiejś kuracji odchudzającej.
Pierwszy z bardzo widocznym zespołem Downa, widać że samo przebywanie wśród rozhukanej gawiedzi było dla niego udręką i siedział jak na szpilkach...wielu z nas się zastanawiało po kiego diabła takich „stawiają na komisję”... i o jakim „debilizmie” to świadczy (tych wzywających oczywiście), mimo że było nas tam kilkudziesięciu, to jakoś tak się ugadaliśmy, żeby tego ojca puścić bez kolejki... co oczywiście nie przeszło! Pan oficer na prośby ojca był nieugięty. Dzieciak był tak zdenerwowany, że po jakimś czasie zaczął zawodzić, krzyczeć... na co wyszedł kolejny „lekarz” kazał delikwenta uciszyć, ale po chwili o dziwo został wezwany na komisję. Co tragiczne, to nie chciano pozwolić wejść ojcu! Ale jak huknęliśmy to odpuścili, i wszedł ojciec z papierami... Dla nas było oczywiste, że „dzieciaka” na darmo męczyli. Ale komisja uznała kat. „D” (imho porażka systemu).
Drugi przypadek wchodził razem ze mną, wpuszczano nas po 3-5 chłopa, ten kolega przedłożył jakieś papiery i za chwilę został skierowany za parawan, za który biegiem polecieli wszyscy z komisji, tak się przepychali, że parawan został rozsunięty i ja miałem okazję „przypadek” podziwiać... Chłopak przed kuracją musiał ważyć z 200kg – teraz wyglądał troszkę grubiej ode mnie – tyle że po rozebraniu się, skóra z brzucha wisiała mu na kolanach, a z piersi na wysokości pępka. Odroczono go na 6 miesięcy (znowu porażka systemu), mimo wpisów w epikuryzie, co usłyszałem, bo czytano na głos: zakończenie leczenia przewidywane (!) za 24 miesiące..
4. Za namową ojca poszedłem pracować w jego byłej jednostce jako pracownik cywilny – zobaczyłem od podszewki jak wygląda „służba”...albo jak nie powinna wyglądać.
5. początek studiów, kolejna komisja – panowie w WKU patrzyli na mnie i zachowywali się jak bym był z innej planety... ich obcesowość i „kurwienie” (choć sam kląłem, ale nie publicznie) odstręczyło mnie na amen...
6. zmiana uczelni, porzucenie studiów i kolejna komisja – (tu dygresja, całe życie podlegałem pod lecznictwo wojskowe i część lekarzy znała mnie z „cywila”) wszedłem do wku o terminie i o czasie.., na dzień dobry usłyszałem mniej więcej: no kurwa, zjawił się lewus... i jakiś oficer (nazwiska nie pomnę) wypalił: no! S.... zapierdalamy w kamaszki! Już ja cie ustawie...
Tego było dla mnie za wiele, i coś tam odszczeknąłem, po czym dostałem skierowanie na komisję... i do dziś pamiętam też słowa przy wyjściu: a my już szykujemy papiery.. tam cię „naprostują”...
Poszedłem jak na ścięcie, zdrów byłem, tyle że niechętny mundurowi..
Lekarze okazali się „ludźmi”, kiedy wchodziłem na badania, co niektórym wyrywało się: Gdzie się ładujesz? Komisja...(w domyśle pierwsi są przyjmowani i bez kolejki). Na co machałem arkuszem i byłem „przyjęty”, dobrze trafiłem, jeden z pierwszych zapytał mnie bezpośrednio: Chcesz iść?
Co miałem odpowiedzieć? - nie! - i co ja ci tu wpisze?
Zaczęły się wpisy chorób... i kolejne wizyty, panowie tylko kiwali głowami, pytali o bzdury i wpisywali coś sami... na koniec psycholog (psychiatra), nie świrowałem i nie wymyślałem, bo i po co. Pamiętam tylko że czekałem najdłużej na papiery, wszyscy dostali decyzje i poszli do wku, a ja.. czekałem... gdzieś po godzinie wyszedł przewodniczący i wręczył mi dokumenty.
Z decyzji dowiedziałem się że cierpię chyba na 8 paragrafów, m.in.: zwyrodnienie stawów kolanowych (prawda), otyłość wrodzoną (gdyby nie moje obżarstwo, to nie byłoby), oraz jeszcze jakieś nie znane mi inne. Ale co najważniejsze, dowiedziałem się o przepisie który ode mnie oddalił mundur... mianowicie ta otyłość wrodzona ! Brano chłopaków „szerszych” dwukrotnie ode mnie, a mnie wpisali że się nie nadaję... kategoria „D” - niezdolny do służby wojskowej w czasie pokoju.
(system zawiódł) Tylko ja się dowiedziałem, że ś.p. Ojciec mój, miał na pieńku z wcześniej wspomnianym „oficerem” z wku...
Na koniec zaznaczyć wypada, tym co nie wywnioskowali do tych pór, tatko był podoficerem LWP/WP, a w czasie kiedy stawałem na komisję pierwszy raz był już na rencie.
I na swoje pytania z początku tekstu nie odpowiedziałem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz