Po przeczytaniu pewnego tekstu ad. 1956 naszły mnie myśli... (straszne, ja myślę?)
Co może dać wojsko?
Niestety niewiele, albo i nic... A najbardziej pozwala znienawidzić
mundur... i kadrę. Co jest dziś.. nie myślałem, ale co było 20
lat temu...
Nie będę się za
mocno rozpisywał, ale pamiętam swoje etapy dorastania do
znienawidzenia „armii” w miarę poznawania bezsensowności jej
działania...
1. szkoła podst. etos
żołnierza – każdy chciał być mundurowym,
2. szkołą zawodowa,
stawałem na komisję i chciałem iść do armii... zdziwienie
wywołała moja „wiedza” i to że to ja chcę do danej jednostki
iść...(A1) – przydział do 2 pomorskiej ;>
3. technikum, kolejna
komisja, „odroczenie ze wzgl. Na naukę...” - I tu chyba nastąpił
punkt zwrotny w mej „chęci”, już nie byłem tak chętnie
nastawiony do służby – był to czas pierwszych „przemian” i
zaczynało się otwarcie mówić o przegięciach, o Katyniu, poza tym
AK to już nie była wroga „jednostka”... ale nie to zadecydowało
o mojej awersji „pierwszej”.
- upośledzony młody
chłopak którego przyprowadził ojciec
- chłopak mniej więcej
w moim wieku po jakiejś kuracji odchudzającej.
Pierwszy z bardzo
widocznym zespołem Downa, widać że samo przebywanie wśród
rozhukanej gawiedzi było dla niego udręką i siedział jak na
szpilkach...wielu z nas się zastanawiało po kiego diabła takich
„stawiają na komisję”... i o jakim „debilizmie” to świadczy
(tych wzywających oczywiście), mimo że było nas tam
kilkudziesięciu, to jakoś tak się ugadaliśmy, żeby tego ojca
puścić bez kolejki... co oczywiście nie przeszło! Pan oficer na
prośby ojca był nieugięty. Dzieciak był tak zdenerwowany, że po
jakimś czasie zaczął zawodzić, krzyczeć... na co wyszedł
kolejny „lekarz” kazał delikwenta uciszyć, ale po chwili o
dziwo został wezwany na komisję. Co tragiczne, to nie chciano
pozwolić wejść ojcu! Ale jak huknęliśmy to odpuścili, i wszedł
ojciec z papierami... Dla nas było oczywiste, że „dzieciaka” na
darmo męczyli. Ale komisja uznała kat. „D” (imho porażka
systemu).
Drugi przypadek
wchodził razem ze mną, wpuszczano nas po 3-5 chłopa, ten kolega
przedłożył jakieś papiery i za chwilę został skierowany za
parawan, za który biegiem polecieli wszyscy z komisji, tak się
przepychali, że parawan został rozsunięty i ja miałem okazję
„przypadek” podziwiać... Chłopak przed kuracją musiał ważyć
z 200kg – teraz wyglądał troszkę grubiej ode mnie – tyle że
po rozebraniu się, skóra z brzucha wisiała mu na kolanach, a z
piersi na wysokości pępka. Odroczono go na 6 miesięcy (znowu
porażka systemu), mimo wpisów w epikuryzie, co usłyszałem, bo
czytano na głos: zakończenie leczenia przewidywane (!) za 24
miesiące..
4. Za namową ojca
poszedłem pracować w jego byłej jednostce jako pracownik cywilny –
zobaczyłem od podszewki jak wygląda „służba”...albo jak nie
powinna wyglądać.
5. początek studiów,
kolejna komisja – panowie w WKU patrzyli na mnie i zachowywali się
jak bym był z innej planety... ich obcesowość i „kurwienie”
(choć sam kląłem, ale nie publicznie) odstręczyło mnie na
amen...
6. zmiana uczelni,
porzucenie studiów i kolejna komisja – (tu dygresja, całe życie
podlegałem pod lecznictwo wojskowe i część lekarzy znała mnie z
„cywila”) wszedłem do wku o terminie i o czasie.., na dzień
dobry usłyszałem mniej więcej: no kurwa, zjawił się lewus... i
jakiś oficer (nazwiska nie pomnę) wypalił: no! S.... zapierdalamy
w kamaszki! Już ja cie ustawie...
Tego było dla mnie za
wiele, i coś tam odszczeknąłem, po czym dostałem skierowanie na
komisję... i do dziś pamiętam też słowa przy wyjściu: a my już
szykujemy papiery.. tam cię „naprostują”...
Poszedłem jak na
ścięcie, zdrów byłem, tyle że niechętny mundurowi..
Lekarze okazali się
„ludźmi”, kiedy wchodziłem na badania, co niektórym wyrywało
się: Gdzie się ładujesz? Komisja...(w domyśle pierwsi są
przyjmowani i bez kolejki). Na co machałem arkuszem i byłem
„przyjęty”, dobrze trafiłem, jeden z pierwszych zapytał mnie
bezpośrednio: Chcesz iść?
Co miałem
odpowiedzieć? - nie! - i co ja ci tu wpisze?
Zaczęły się wpisy
chorób... i kolejne wizyty, panowie tylko kiwali głowami, pytali o
bzdury i wpisywali coś sami... na koniec psycholog (psychiatra), nie
świrowałem i nie wymyślałem, bo i po co. Pamiętam tylko że
czekałem najdłużej na papiery, wszyscy dostali decyzje i poszli do
wku, a ja.. czekałem... gdzieś po godzinie wyszedł przewodniczący
i wręczył mi dokumenty.
Z decyzji dowiedziałem
się że cierpię chyba na 8 paragrafów, m.in.: zwyrodnienie stawów
kolanowych (prawda), otyłość wrodzoną (gdyby nie moje obżarstwo,
to nie byłoby), oraz jeszcze jakieś nie znane mi inne. Ale co
najważniejsze, dowiedziałem się o przepisie który ode mnie
oddalił mundur... mianowicie ta otyłość wrodzona ! Brano
chłopaków „szerszych” dwukrotnie ode mnie, a mnie wpisali że
się nie nadaję... kategoria „D” - niezdolny do służby
wojskowej w czasie pokoju.
(system zawiódł)
Tylko ja się dowiedziałem, że ś.p. Ojciec mój, miał na pieńku
z wcześniej wspomnianym „oficerem” z wku...
Na koniec zaznaczyć
wypada, tym co nie wywnioskowali do tych pór, tatko był podoficerem
LWP/WP, a w czasie kiedy stawałem na komisję pierwszy raz był już
na rencie.
I na swoje pytania z początku tekstu nie odpowiedziałem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz